Błąd
  • Błąd podczas ładowania danych z kanału informacyjnego

Marianowskie cuda


Zaczarowane Marianowo

Podążając śladem artystów, pod koniec lata tego roku, "Magazyn Gdański" odwiedził niezwykle urokliwe miejsce w sąsiednim województwie zachodnio-pomorskim, gminę Marianowo, gdzie od lat odbywa się Międzynarodowy Plener  Artystyczny.

Marianowo, bo o nim mowa, leży  w powiecie stargardzkim.  Od pierwszego wejrzenia miejscowość ta zniewala przybysza swoją nieprzeciętną urodą. - Stary młyn przeglądający się w wodzie, nenufary kołyszące się przy brzegu drzemiącego w pobliżu jeziora i złociste słoneczniki strzelające w niebo na zapleczu trzynastowiecznego kościoła i sąsiadującego z nim klasztoru, należącego kiedyś do zakonu cysterek, dziś będącego schronieniem twórców z różnych zakątków świata i Polski.

Marianowski plener rozkręcał się na całego. Każdy z artystów tworzył coś innego,  niepowtarzalnego. Na wielu płótnach przepiękne pejzaże i zabytki okolicy, a nad nimi królował obraz prof. Czesława Tumielewicza (ASP w Gdańsku) pt. „Marianowski nokturn” - wizerunek podświetlonego klasztoru. To właśnie ten obraz Komisarz Pleneru  prof. Andrzej Tomczak wybrał na plakat zapraszający do zwiedzenia wystawy poplenerowej, której wernisaż zaplanowano na 28 sierpnia br. w marianowskim  kościele. Nad uczestnikami pleneru czuwał gospodarz, organizator i wspaniały, skromny człowiek ksiądz Jan Dziduch.

 

 

„ZACZARUJMY MARIANOWO” - tak brzmi hasło tegorocznego pleneru.  Nie bez powodu. Historię Marianowa uwieczniły czary. „To tutaj, w klasztorze,  przebywała w latach 1604-1620 sławna postać Sydonia von Borck – opowiada ksiądz Jan – która w roku 1620 została skazana na śmierć przez sąd świecki w Szczecinie, za rzucenie klątwy na ród Gryfitów.  Ze względu na szlachectwo, zastosowano wobec niej specjalny przywilej; przed spaleniem na stosie przed bramą młyńską, ścięto jej głowę na „kruczym” kamieniu w Szczecinie.”

Teraz w Marianowie dzieją się inne czary. Zjechali się artyści nie tylko z różnych stron Polski ale i ze świata.

Kurator artystyczny, prof. Andrzej Tomczak ze Szczecina jest obecny wszędzie, znajdując również czas na własną, zadziwiającą twórczość.

Czesław Tumielewicz profesor ASP w Gdańsku,  jak zwykle zdumiewa swoją płodnością. W krótkim czasie, oczarowany  Marianowem, namalował najwięcej chyba obrazów, m.in. „Stargardzkie Czarownice”.

Z kolei prace prof. Elżbiety Wasyluk, jak żadne inne próbują zmierzyć się z tematem sakrum i z wyczuciem  wpisują się we wnętrze marianowskiego kościoła.

Oprócz artystów z rozmaitych stron Polski, na jubileuszowy dziesiąty plener w Marianowie, przyjechali również artyści z  Japoni, Danii, Niemiec i Brazylii.  Herbert Muller - niemiecki malarz i plastyk przyjechał do Marianowa już po raz drugi. To bardzo interesujący, twórczy ipracowity artysta. Wykorzystuje on swój nieprzeciętny talent malarza i rysownika,  rzetelną pracę, wrażliwość i empatię dla ludzkiego nieszczęścia - do  wyrażenia protestu przeciwko wojennym zbrodniom i upodleniu człowieka. Dzięki temu, że pracuje również jako nauczyciel, przekazuje  swoim uczniom to, czego historia powinna ich nauczyć i o czym powinni pamiętać. Zastałyśmy go nad nietypowym, jak na ten plener, dziełem związanym z Gdańskiem, wybuchem wojny, Westerplatte, co prawdopodobnie zobaczymy na wystawie w Kościele NMP.

Plenerowi, jak co roku, towarzyszą spotkania artystów, koncerty i  zabawy. Tegoroczny koncert  piosenki  francuskiej -  jest długo po tym wydarzeniu – przeżywany i omawiany. Miejscowa ludność, parafianie akceptują obecność artystów i podpatrując powstające płótna, wieczorami uczestniczą we wspólnej zabawie. W sadzie, tuż przy kościele gra zespół „Brox”. Młodzi i starsi, miejscowi i przyjezdni – bawią się wspólnie. Widać, że zabawa ta bardzo im jest potrzebna.

Animacja życia kulturalnego – niezależnie od miejsca – wymaga wiele wysiłku. Nie wszystkimtakie wydarzenie, chociaż bardzo potrzebne,  się podobają. Ksiądz Jan powołał do życia Stowarzyszenie Sydonia, które jest współorganizatorem imprez.

Dzień dobiega końca, ale nie kończy się praca księdza Jana. Nie narzeka on jednak na jej nadmiar; mówi „To nie żaden kłopot, ale zaszczyt”.

W starym młynie bawią się artyści próbując pokonać bariery językowe. Nie boją się żadnych klątw ani czarów, choć w blasku księżyca i lamp wyglądają „ jak zaczarowani”, jak z baśni.

W pobliżu młyna strumień, pamiętający historie palonych na stosie czarownic. Nazwa  Marianowo od niego właśnie pochodzi. W wodzie przegląda  się księżyc. Wielkie kamienie, przeszkody na dnie rzeki, nie są w stanie zatrzymać jej biegu, tak jak nie można powstrzymać  czasu, który dopisuje swoje nowe, marianowskie historie, znacznie optymistyczne.

/c.d.n./

Maria Jędrzejczyk i Brygida Susko